czwartek, 4 września 2014

Zapach morza

   Od kilku miesięcy we trzech budowaliśmy Setki. Kuba, Piotr i ja. Od czasu do czasu słyszeliśmy się przez telefon. Co i jak. Co robisz? co słychać? Jak idzie. Telefony do Janusza, naszego Guru. Każdy z nas robił wszystko by być na czas w Świnoujściu. Udało się wataha setkowa zjawiła się. Ci co wahają się niech się biorą do roboty, bo warto. Setki to taka mała społeczność. Chyba tak można to nazwać. Martwisz się problemem kumpla. To więcej niż regaty. Nasze rodziny, słowem otuchy są tuż, tuż obok nas. Żony i dzieciaki. Chłopaki wielkie dzięki za wszystko. W przyszłym roku też jest Polonez. A co będzie na Karaibach... setki to jest to.

Pod koniec lipca robiłem wszystko, aby sklarować Atoma do drogi. Ze względów finansowych postanowiłem przepłynąć do Świnoujścia. A i z Atomem musiałem się poznać.
  Może teraz przynudzę, ale napiszę co zabrałem ze sobą.
Wszystkie fały i inne lineczki sprowadziłem do kokpitu. Ważne są refy na grocie, koniecznie trzy. Jeden ref jedna linka, bloczki wszyte na żaglu, bardzo małe opory a bardzo szybko można refować i jak wiatr siada nie ociągać się i brać do roboty. Kontrafał foka załatwia sprawę dziobu. W drodze na zachód przeszkadzało mi to, że nie mogłem dobrać fału grota. Nie możemy mieć kabestanu:)) Hals linka z mini talią załatwiła sprawę. Life liny na obu burtach po pokładzie zrobiłem z taśm. Ważne jest ucho do wpięcia szelek przy zejściówce. Jak płynąłem absolutnie cały czas byłem wpięty. Długość szelki pozwala na sterowanie, spanie, jedzenie, nawigowanie i Bóg wie co jeszcze. I to nie wtedy jak bujało. Cały czas. Kamizelka, szelki, łódka. Łódka płynie na samosterze. Jak wylecę, koniec. A jeszcze jest trochę do zrobienia.
  Ok, dalej z gratami. Wracając do kamizelki. Do Michelina (tak to zwie Stefan Ekner) włożyłem małe PLB z Eljachtu. W razie W. Wielki brat czuwa. Tak przynajmniej myślę. A to pomaga.  Z nawigacji wystarczył w zupełności prosty  i nie zawodny Garmin 72 bez map. Wprowadziłem wszystkie podejścia do portów i latarnie na południowym Bałtyku. Na ura robi się mapa. GPS gumową linką przymocowałem do rączki przy zejściówce, zawsze jest pod ręką. Papierowa leżała zawsze na nawigacyjnej. W nocy nanoszenie na mapę pozycji dawało ogromne urozmaicenie i taki rozbudzający obowiązek :)). Ha ważne dla mnie były radio, słuchawki i muzyka. Może i kogoś to śmieszyć, ale cały czas czegoś słuchałem.
Na drogę popłynął ze mną Stefan (ST2000+) stary z brodą, ale dzięki Tomkowi Jankowskiemu z Eljachtu sprawny i zawsze gotowy do roboty. Prąd dało mi słońce z baterii słonecznej 30 W, akumulatora 75 Ah (zwykły samochodowy) pasem transportowym zabezpieczonego przed masztem, przy pilersie. Tablicę z przełącznikami zrobił mi mój serdeczny kolega Paweł. Piszę o tym dlatego, że Paweł dosłownie za pięć dwunasta zrobił ten panel. Dziękuję, wszystko działa. Światło nawigacyjne topowe zrobiłem z klosza białego światła cofania z Żuka (koszt 6 zł) i żarówki ledowej białej (25 zł). Pięć pionowych rzędów po trzy ledy, plus trzy diody od góry. Mówią, że mnie widać z daleka. W kompasie wymieniłem żarówkę 1 W na coś biorący zielony led (2zł).


  Drugi sierpnia sobota piąta rano. Przyjeżdżam pociągiem do Gdańska. Klar na łódce. W ostatniej chwili robię talię do grota. Silnika nie miałem ( dziś już mam, dzięki wielkie Tolku), z Gdańskiego AKM na wodę wyciągają mnie Ola i Grześ z Tigerna. Sucho w ustach, jak będzie. Stawiam pierwszy raz grota, ciągnie do wiatru. Fok do góry. Atom płynie prawie na północ. Rogal na gębie. Hol zbieram. Niby sam, ale zawsze na łódce miałem wrażenie jakiejś obecności. Mam samoster, a ja trzymam rumpel. Jak uparty mały Piotruś. Ciesze się jak diabli. Wieje fajnie równo ENE. I co 5-6 kn a i pod Helem 9.






 Atom kładzie się na oble i jedzie przed siebie. Telefon do Agnieszki. Telefon do Janusza i jazda. Pod Władysławowem przez telefon żegnam się z Tigernami. Oni płyną do Szwecji,  ja skręcam przy Rozewiu na zachód. Wiatr delikatnie siada. Na wysokości Żarnowca, mimo ciepła i słońca przez cały dzień przychodzi mocne ochłodzenie, mgła i zero wiatru. Powoli, bardzo powoli płynę w nicości. Martwa fala szarpie żaglami. Jak je zrzucę, stanę w miejscu a tak te pół węzła popycham do przodu. Przed zachodem słońca, mgła jak przyszła nagle tak i ustąpiła. Ponoć woda w Bałtyku wymieszała się i między Rozewiem a Łebą ciepła ustąpiła zimnej z Głębi Gdańskiej. Stąd ta mgła.






Przychodzi zmierzch a ja turlam się na zachód. W nocy leżę w kokpicie i podziwiam Drogę Mleczną. W telefonie ustawiam budzik na 15 minut. Drzemię na siedząco na koi, wyglądam, spokój, budzik na 15 minut i tak przez dwie godziny. Pomiędzy Łebą a Ustką powoli wstaje słoneczny dzień.

 Z dniem przybywa wiatru. Poligony pootwierane, nie muszę lecieć w morze. Na wysokości Jarosławca wiatr skręca ze wschodniego na południowy. Wieje zdrowo od lądu, widać jak gorące powietrze wlewa się i faluje nad powierzchnią morza. Pierwszy raz sprawdzam refowanie, na początku pierwszy potem drugi ref.  Mijam Darłowo. Szkwalisty wiatr kręci, zatoczkę na wysokości Mielna halsuje. Z południowego zachodu zbliża się powoli ale zdecydowanie wybudowana burza. Zasysa do siebie cały wiatr i na zachód od Gąsek stoję w miejscu. Kruca fiks. Cisza i nic. Zwalam żagle. Powoli niebo ciemnieje i mruczy od grzmotów. Idzie noc. Postanawiam stanąć w Kołobrzegu. Coś się na niebie kręci, myślę że jak nie muszę oberwać, to guza sam szukał nie będę.  Na horyzoncie pojawia się maszt i tnie prosto w kierunku Kołobrzegu. Wołam przez radio. Krótka wymiana co i jak. Zmieniają kurs i jadą do mnie. Delfia Eljachtu mijała mnie dzień wcześniej na wysokości Kuźnicy. Jurek Jankowski poznaje Atoma po żarówiastym pomarańczu grota. Bierze hol i jedziemy do portu. Panie Jurku wielkie dzięki.
Postanawiam zostawić łódkę w Kołobrzegu na trzy dni i wrócić do domu. Mam z moją Agnieszką małą okrągłą rocznicę ślubu. Muszę być. Koniec kropka. Porannym pociągiem z trzema przesiadkami turlam się do domu. Podczas tego krótkiego pływania abolutnie wszystko grało na łódce. Potrzebuje jedynie zrobić przedłużacz rumpla i dokupić dwie kolejne knagi nad zejściówkę.  A tak poza tym rogal na gębie i jest zajefajnie. Zaczynam ufać łódce. Jest cholernie stateczna. Mimo swego ogromu jest dzielna i nie taka mała. Mała ale zadziorna.

  W piątek rano jestem z powrotem na burcie. W porcie jest dwóch znajomych na swoich łódkach. Adam pomaga mnie wyciągnąć z kołobrzeskiego portu.  Na wodzie cisza, trochę dalej od lądu jest mała bryza, zefirek. Adam z ferajną lecą do domu do Gdańska. Atom w ciszy przemieszcza się na zachód. Cisza. Nic. Morze oddycha.

Z portu powoli wysypują się łódki i na silnikach tną przy samym brzegu. Montuję przedłużacz i knagi, jem śniadanie. Cisza. Z oddali płynie do mnie duży jacht. Myślę, że do mnie bo w okolicy nikogo innego nie ma. Podplywa do mnie Filmar IV. Zuchy.
Pytają się mnie czy płynę?
 -  Tak. Odpowiedź (w myśli "ja Stoję")
Pytanie drugie -Na regaty.
Odpowiedź - Tak.
Pytanie trzecie. - A masz hol.
Odpowiedź i Rogal.
TAK. Staszek z Filmara holuje mnie dobre kilka mil. Na początku rozmawiamy co i jak. Potem wracam do rumpla i lecimy kilka węzłów przed siebie. Oni płyną do Dziwnowa ja do Świnoujścia.

  Powoli marszczy się woda. Później coraz szybciej.  Łódki mogą same płynąć. Dochodzę do wniosku, że na morzu wszyscy są w porządku. Taka prosta bezinteresowna pomoc cholernie podnosi na duchu, zwłaszcza na wodzie. Panowie Wielkie Dziękuję.
Fajny wiatr z północnego zachodu a później z północy gna Atoma.

Za Dziwnowem późnym popołudniem przechodzi na wschodni i powoli siada. Jak przeszedł na od D wywlekam genakera, którego pożyczył mi Szymon z Małej Mi. Oj szybko, wiatr siada. Za szybko. Martwa fala buja. Jeb, jeb, z burtu na burtę.
Genaker dół.  Na północ od Kikuta przy akompaniamencie zachodzącego słońca to co Atoma pchało, pociągało, siada. W Świnoujściu jest już Tinef z Piotrkiem Dobrowolskim. Pływa z rodziną na swojej Setce po zalewie od tygodnia. Przyjechał do portu Janusz Maderski a ja stoję. No może nie stoję, węzeł, półtora, pół, dwa. Się kiwam.

Po wschodzie księżyca wiatr tak jak miał skręcić na SE, tak przechodzi i powoli pomaga z gracją zbliżyć się do Gazoportu. Trafik Świnoujście nie lubi jak ktoś się kręci po kanale portowym na żaglach. Piotrek z Tinef płynie z holem. O północy Atom jest w Świnoujskiej Marinie.

Ponad dwieście mil, za rufą, na łódce wszystko gra,  Przed Polonezem trzeba trochę się poklarować. Łatwo powiedzieć, setka jest malutka, strach jest.
Krzysiek Krygier orgnizator Polonez Cup decyduje by nasze mikroby stanęły za rufą Energi. Największy i najmniejsi.


   Zacne towarzystwo chłopaków z Energi. Maciek "Świstak" nawet hipotetycznie rozważał jakby to zbudować setkę z węgla. Do burty Atoma stanął Tinef. Wszyscy coś klarują. W doborowym towarzystwie pomagamy sobie nawzajem. Na Polonezie panuje wyjątkowa atmosfera. Wszystko działa jak w idealnym organizmie Wczoraj obcy, dziś są kumplami. Przyjeżdża Tomek Turski. Dziewiętnasty. Bardzo porządny ten Tomek, pomocna dłoń.
Codziennie przyjeżdża do nas Janusz Maderski. Czuwa nad nami jak dobry ojciec. Janusz Twoja pomoc była, jest i będzie nie oceniona. Wielkie Dziękuję za wszystko.
Przykład. Piotrek nie ma refów na grocie. Janusz bierze z domu igły, juzing, godzina drogi z domu i wszyscy siedzimy na pomoście i szyjemy. Powstaje nawet fok sztormowy.  I o taką atmosferę chodzi.
Start, i godzina W zbliża się już nie małymi krokami. W przed dzień startu dołącza di naszej ferajny Kuba z Moną. Wodujemy i klarujemy jego łódkę w Czterech Wiatrach. Pan od dźwigu wyrozumiały, ludzie na łódkach jeszcze bardziej. Jest grubo po północy.


  12 sierpień 2014 niby miałem się wyspać przed płynięciem. Lipa. Człowiek budzi się o świcie. Cicho. Wszystkie łódki senne. Klar, przekładanie gratów z miejsca na miejsce. Bez sensu. Sprawdzam prognozę pogody na chyba wszystkich serwisach pogodowych.
Krzysiek Krygier zadbał o to abyśmy mieli zabezpieczenie meteo. Wczoraj była odprawa meteorologiczna.  Rano po śniadaniu, kolejne spotkanie z panami od meteo. Mówią, że ma być spokojnie. Maks 6B. Pożyjemy, zobaczymy. Przy śniadaniu nie ma już hałasu i śmiechu. Każdy na swój sposób zaczyna swojego Poloneza.  Cicho i powoli ciśnienie przedstartowe rośnie. O dwunastej start. Około dziesiątej wszystkie setki powoli odchodzą od keji. Na foczkach, delikatnie. Tuptamy do główek portu.  Widać na niebie coraz więcej ołowiu.  połowa sierpnia to czas Poloneza, to czas wiatru i zmian pogody w okolicach 15-16 sierpnia. Mówią nawet o Wiatrach na Rocha. Tak jest i już.
Zaczyna powoli się rozwiewać z pod tych chmurzysk. Zakładam ref. Prędkość nie spada, a łódka spokojniejsza. Ciasno tu jak diabli. Co chwila mijam jakąś łódkę. Wszyscy zgodnie pływają połówkami wzdłuż linii startu. W pewnym momencie widzę jak duża łódka wjeżdża w Piotrka Tinef. Masa masie nie równa. Tinef na wstecznym pchana jest przez dużo większą łódkę. Szamocą się, inne żagle mi zasłaniają. Ok Piotr płynie. Chyba u niego wszytko w porzadku. Zresztą ten człowiek jest zawsze pełen optymizmu. Napewno mu się uda. Pięć minut przed dwunastą na 77 kanale sędzia główny rozpoczyna odliczanie do startu.  Hals do Niemiec, zwrot, hals do główek.
  Południe. UKF spokojnym głosem informuje mnie, że zaczęło się, że Poloneza czas zacząć. Kilka miesięcy tworzenia zamienia się w szaloną jazdę Poloneza. Wszyscy zgodnie jak na jedno hasło zmieniają kurs prosto na południowo wschodni kraniec Bornholmu. Jest szkwaliście, inne łódki pomykają na spinakerach. Wiatru i fali przybywa. Mam foka i grota z jednym refem. W drodze do Świnoujścia miałem genakera od Szymona. Przed startem musiałem go oddać na Małą Mi. Stefan Ekner z Ragtaima poratował mnie swoim genakerem. Wziąłem od Stefana przez grzeczność. Piotrek i Kuba nie mają tego żagla, więc nie mam i ja go nie użyję.       Odbiegłem, wracam na pokład. Ołowiane chmury, coraz fajniejsze fale. Zaczynają się najpiękniejsze jazdy Atoma. Czuje jak fala za mną grzmi i powoli unosi rufę. Moment i zabieram się pociągiem. Coś pięknego. Zbudowałem kiedyś łódkę do mini, nie pisane było mi na niej popływać. Ślizgi mini mogłem oglądać tylko na YouTube. Ale to jest lipa. Te fontanny spod dziobu. Prawda, parę razy mnie wywiozło. Delikatna kontra, jak za mocno woda odrywa się od płetwy sterowej i Atom robi co chce. Rufa do góry, twardy rumpel i 11 knotów. Nie tylko zjazd z fali, ale zabranie się z nią. Warto było dłubać Atoma wieczorami.
Łódki porozjeżdżały się po morzu. Dużo przed dziobem, na trawersie, ale i kilka za rufą. Piotruś nie jest źle.  Pod wieczór wiatr uspokaja się, choć chmurki z niemieckim temperamentem straszą, piorunami i zacinającym deszczem.



Nawigacja. Pod wieczór zobaczę Duedodde jak zacznie mrugać. Nocka na dojście do Christiansoe. Rano kręcę z powrotem. Tyle mapa. Jak na razie płynę, zajadam granole, słucham muzyki. Wstaje Pan Księżyc. W dzień w radio słyszałem, że będzie bardzo blisko Ziemi. Po regatach rozmawiałem z kilkoma chłopakami z innych łódek i podzielali mistyczne wrażenia tej nocy.
Przybyło wiatru, zaczęły się ślizgi, księżyc oświetla wały wody, co i rusz leci Perseida. Widać światła kilku łódek. Oni też tu są i to widzą. Smaczkiem była burza, górne kłęby oświetlone księżycem, na dole pioruny najpierw nie śmiało tłukły w morze. Nad Bornholmem dostały impetu i dawaj mocować się. Dobrze, że mnie tam nie ma. Ja się ślizgam pod Księżycem. Kilka mil przed Duedodde dzwoni do mnie Szymon Kuczyński (mamy duński zasięg), w środku nocy gadamy sobie co i jak leci. Szymon mówi, że minął Svaneke i ta chmurka mu powiała. Życzymy sobie najlepszego. Za kilka minut dzwoni Maciek z Kasią Z Lilla My ( płyną w double). Co i jak, jest pięknie. Wszystkiego najlepszego przez telefon i lecimy. Są kilka mil za mną.
Pod Svaneke powoli siada wiatr, znaczy wieje, ale na tyle spokojnie, że powieki opadają. Akurat teraz. Kilkanaście łódek zawinęło lewą burtą Christiansoe i wraca na metę. Muszę uważać są z prawej i lewej. Zaczyna dnieć. Do tej pory cały czas siedziałem w kokpicie przy rumplu. Włączam samoster, robię kawę, płatki owsiane (Dużo). Włączam radio. Uwielbiam słuchać lokalnego radia, nic nie rozumiem, tonów głosu, muzyki. Tak już mam. Musi coś brzęczeć.


Słońce wstało, z nim  przyszło ciut ciut wiatru. Ma być zmienny z flautami na wschodzie Bornholmu, na zachodzie do 20 węzłów z południa potem ma kręcić na zachodni. Plan. Mijam Christiansoe tnę pod Hamerrode, kilka halsów na południe. Wiatr przechodzi na zachodni, Atom jednym halsem leci na metę. Plan piękny. Wszyscy po zwrocie popłynęli z powrotem na wschód. W trzy łódki mijamy Christiansoe i myślimy o tym samym. Allinge szybko się zbliża. Pięknie się płynie, choć widać, że wiatr nie próżnuje. Już pierwszy ref, w miarę zbliżania się do krawężnika wyspy trzeba pociągnąć i wybrać drugą ref linę. Wyspa mnie już nie osłania. Ok lecę. Przez telefon od Agnieszki i Janusza dowiaduję się, że Piotr na Tinef wycofał się po zderzeniu i jest w Dziwnowie. Kuba na Monie też nie płynie. Agnieszka mówi, że stoi i kręci się w miejscu. Kurna, nerwy czy wszystko gra. Dzwonię do biura regat, zdzwaniają się dziewczyny. Z Kubą jest kontakt i wszystko jest ok. Uffff.  Dobra, a tu morze coraz bardziej kanciaste. Mocno kanciaste i wyboiste. Prognoza pogody, będzie wiało ponad 25 węzłów z południa do siedemnastej. Na wschodzie wiatr ma pod wieczór skręcić na wschodni.  Jeszcze jeden zwrot, jeszcze jeden hals. Tutaj będę się tłukł i niewiele z tego wynika. Hammerode po każdym zwrocie. Chciałem od zachodu i misterny plan poszedł w.....
Zwrot. Płynę przy samym północnym brzegu Bornholmu. Allinge pachnie melonami, Gudhjem krowami. Pozdrawiam wędkarza. Kurcze chyba powinienem powiesić banderkę Bornholmu.

Dumanie rozwiewam zalaniem wrzątkiem kus kusa. Potem kawa i słodkie granole. Na trawersie Christiansoe. Piotrek osiem godzin w plecy. Osiem godzin to cirka 40 mil. Turysta. Pod Svaneke wiatr siada. Jak siada to i skręci. Nadal jest południowy, ale ma być wschodni. W pobliżu jest Lilla My, są jeszcze dwa żagle. Kurcze zwiedzałem okolice, traciłem czas, Ojtam, Ojtam, czas, ciągle płynąłem. Nic straconego 40 mil górką. Przy Neksö tasuję się z Łódka z błękitną flaga z Poloneza. przy Duedodde wiatr a raczej takie fuuu, marszczy wodę ze wschodu.
Plan jest taki. Ma wiać ze wschodu do północy. Potem skręci na zachodni. Jak wyjdę za Duedodde nie skręcę na metę. Popłynę w kierunku Greisfald Boden. Tak mnie więcej. Jak będzie skrecał to za nim będę przechodził na kurs do Świnoujścia. Taki był plan. A życie. A zwłaszcza Pan Morze z Panem Wiatrem takie plany to w mig zdmuchnie. Powoli z przy zachodzącym słońcu znad południowego wschodu szły chmury. Coś one zbyt różowe się robiły. Filolet i coś ciemny jakiś.




 Atom z tym wschodnim wiatrem na początku leniwie potem już kilka węzłów płynie w stronę Rugii.  Po lewej burcie miałem łódkę myślałem ze to Lilla My, potem okazało się, że to Ambasador. Przyszła noc, z nią ta cholerna chmura burzowa. Na początku wszystko zgasło. Nad głową. Nad topem zawisły chmury ciemniejsze od nocy. Ja pierdyle, armagedon. I co znowu plan poszedł... Przyszedł wiatr, przyszła ulewa, pioruny i całe wesołe miasteczko.
Wcześniej do kokpitu wyciągnąłem foka sztormowego. Na w razie W. Atom pod dwoma refami na grocie i foku zaczął drżeć. Grot dół. Na foku. Jak najostrzej do wiatru, zaczął normalnie płynąć. Spokój. Bez sensacji. A może to ja po ponad dobie bez snu miałem wszystko w dupie. Atom leci do celu, niebo się gniewa i tłucze dookoła. Klaruję kokpit. Kładę się w sztormiaku na dnie kokpitu. Jak by się miało pogorszyć poczuję szybko. Leje deszcz. Mam to gdzieś. Śpię. 15 minut. Rozglądam się dookoła czy nikt nie chce mnie rozjechać. Pada. Śpię. I tak przez kilka godzin. Troszkę mokry. (sztormiaki puściły wodę, aż do majtek)
Szaro na świecie. Pada. Uspokoiło się.


Grot pomoże fokowi. Klaruję kokpit i wszystko dookoła po burzy. Siedzę w środku. Piję gorącą kawę. Chyba nie jest źle. Zmęczony, mokry, ale szczęśliwy. Jest pięknie. Setka jest super stateczkiem.
Nowy dzień. Na kursie mam Świnoujście. Jeszcze kawał drogi. Ale każda godzina to około 5 mil.
Czy nie po to robimy, budujemy nasze setki, aby pływać.
Od zachodu widać zmianę pogody. Chmury ustępują czystemu słońcu. Wiatr tężeje, wieje zdrowa piątka. Ref na grocie, Stefan spokojnie steruje. Fala się rozbujała.

 Dziękuję w duchu za pomysł okapu nad zejściówką. Fale nie wchodzą. Setka bardzo ładnie się wspina po wybojach. Gorzej z bryzgami. Takie konkretne chlapanie, wiadro wody leci co jakiś czas przez pokład, kokpit i spada gdzieś za rufą. Tak co jakiś czas. Siedzę i patrzę na to przedstawienie. Nie przeszkadzam łódce. Wszystko robi się samo. Jest pięknie. Patrzę na mapę i wiem, że po południu będę w główkach. Niech się tylko nic nie zmieni.
Godzina za godziną. Po twarzy spływa słona woda, w uszach muzyka. Patrzę na zachowanie łódki, kładzie się na oble, czasami fala próbuje nas przewrócić (zwłaszcza te potrójne), ale Atom szybko umyka i wspina się. Jest bardzo stabilna. Zaczynam marzyć o Setce dwa razy większej. O Dziesiątce.
  Pod fokiem zobaczyłem daleko, daleko klify przy Międzyzdrojach. Ląd istnieje. Bez żadnych przygód zbliżam się do celu. Szedłem maksymalnie ostro. Trochę nas wiatr zepchnął. Kilka krótkich halsów pod Świnoujściem. Zdzwaniam się z Kubą Raszowskim, Januszem Maderskim i oczywiście z kochaną żoną Agnieszką.
Jestem i udało się. Prawie pięćdziesiąt dwie godziny, 240 mil to całkiem nieźle na pięć metrów.
Na metę przypływa po mnie motorówka sędziowska i holuje mnie do mariny.
Na kei powitanie, dostaję od organizatorów Poloneza małego szampana. Pijemy go po kolei, jak on smakuje. Miód.
 To wszystko. Mamy tyle sobie do opowiedzenia. Zmęczony, ale spać nie chcę. Cieszę się. Łódka spisała się idealnie. Wszyscy, którzy planują popłynąć Setką przez Atlantyk powinni popłynąć w Polonezie. Piękne doświadczenie. Startujemy bez względu na pogodę. Mamy tracking, więc widać co robimy. Jesteśmy na naszym morzu. Lepiej tutaj sklarować łódkę. Jakby coś poszło nie tak to prędzej czy później gdzieś dopłyniemy. Można schować się w którymś z portów na Bornholmie. Tak było w czasie sztormu w 2013 roku.
  Co muszę dopracować. Samoster. Ten co miałem, może i dobry. Za długo go muszę ustawiać. Setka szybko reaguje na ster. Zrobił mi kilka niekontrolowanych ruf i wywaliłem go z roboty. Nie mogę sobie pozwolić na długie ustawianie samosteru. Jak człowiek jest zmęczony działa jak zombi. Ustawienie muszę ograniczyć do włożenia przetyczki a nie do bawienia się linkami.
Kilka bloczków i linek do żagli, miecze rufowe, baterie słoneczne na rufie, wentylatory słoneczne (koniecznie zakręcane), skończyć środek. Pływać, pływać i jeszcze raz pływać. W tym roku 500 mil samotnie na Atomie. W przyszłym kolejne mile.
  Po Polonezie spotkaliśmy się u Ojca Założyciela Janusza Maderskiego. Wszyscy z Setek z Poloneza. Całe nasze rodziny. Przyjechali przyszli budowniczowie setek. Zacne to towarzystwo. Ognisko. Nocne Polaków rozmowy. Piękna gościna.

  Dziękujemy Tym którzy nas wspierali i pomagali. Bez Waszych gestów pomocy byłoby ciężko osiągnąć to, że we trzech mogliśmy rzucić cumy 12 sierpnia w Świnoujściu i bezpiecznie wrócić do portu.