wtorek, 5 kwietnia 2016

2015





Prognoza pogody na najbliższą dobę przewidywała wiatr z północnego wschodu. Akurat to ten kierunek w którym powinienem płynąć. Jeszcze przed południem wiatr wiał z całkiem porządną siłą, lecz zaraz po starcie całej flotylli zaczął siadać i siadać. Wiadomo wtedy, że zmieni się kierunek. Tak miało być, kwestia czasu.


Grib to potwierdzał. Powoli przyszedł. Kilkadziesiąt łódek zaczęło robić zwroty i jak najostrzej jechać pod Bornholm. Raczej słaby wiatr nie zapowiadał szybkiej żeglugi. Trzeba się halsować. I płynąć. Długimi halsami w stronę Bornholmu. Pod wieczór, wiatr przybrał ciut na sile, założyłem ref na grocie, bo coś za bardzo woziło Atoma.

Samoster robił co w jego mocy, po zmniejszeniu grota łódka była spokojniejsza. Siedziałem w zejściówce i patrzyłem się, jak ten malutki Atom w zupełnej ciszy bez czyjejkolwiek pomocy płynie przed siebie. Samoster wiatrowy jest taki cichy. To mnie w nim urzekło, nie hałasował jak jego starszy elektryczny kolega Stefan. Zapadał zmierzch. Zaraz po starcie widziałem chłopaków setki. Na trakingach widać łódki płynące obok siebie. Na morzu jest pusto. Kilka godzin po starcie wszystko się rozjechało i rozmydliło. Jesteśmy sami.


Meteorologowie na odprawie przepowiadali możliwość wystąpienia burzy. Grib pokazywał to samo. Pożyjemy zobaczymy. Nie lubię burzy ma morzu. Jej nieobliczalnej mocy. Żeglowałem w kierunku gdzieś pomiędzy Bornholm a Polskę. Ląd i świat zniknął. Oczy zaczęły mi się kleić . Piotruś trzeba płynąć, szybko i w dobrym kierunku. Kawa robi swoje. Słucham muzyki. Godzina za godziną. W nocy zaczęło się błyskać. Nad nami piękne i czyste niebo. Gwiazdy i droga mleczna. Specjalnie gaszę oświetlenie kompasu by nic nie przeszkadzało w ciemnościach. Cholera ta burza zbliża się. Widać kłębowisko chmur rozświetlane przez błyskawice. Jest daleko. Nad Polską. Wiatr nic się nie zmienił. Czysta żegluga w bajdewindzie. Przechył na oble i przed siebie. Burza robi wielką podkowę. Wielką na pół morza. Po prawej błyska. Na kursie błyska. Po lewej błyska. Ale cisza. Ani jednego grzmotu. Nad głową gwiazdy. I czyste jak smoła niebo. Patrzę po gwiazdach czy to błyskające towarzystwo zbliża się do mnie czy poleci gdzieś indziej. Majestat nieba tej nocy był nieprawdopodobny.

Nawigację prowadzę na prostym Garminie. Nanoszę pozycję co godzinę na papierową mapę. Patrzę ile do zwrotu i co przede mną. Decyduje się płynąć tym kursem do świtu. Jak najdalej. Potem halsem pod Bornholm. Mam w tym roku SPOTa, malutkie urządzenie dzięki któremu najbliżsi i nie tylko wiedzą gdzie jestem. Oczywiście podczas regat Poloneza i na wszystkich innych poważnych imprezach uczestnicy dostają Yelowbricki. SPOTa zabrałem ze sobą tego roku również do Szwecji jak płynąłem Procjonem. Umówiłem się z żoną Agnieszką, że co cztery godziny przyciskam guzik OK. Agnieszka i kolega dostają wiadomość , że u mnie jest wszystko OK i gra. Muszę to zrobić fizycznie. Automat pokazuje tylko pozycję. Jak będzie sraka wcisnę rączkę lub co gorsza SOS. Jakiś czas temu pewien surfer, który chciał przepłynąć Morze Czerwone namącił i urządzenie nie działało tak jak powinno. Czarny PR. Jak jest zarejestrowane (prosta sprawa on-line) na tego co w tej chwili faktycznie podróżuje winno działać. Potwierdził to w rozmowie Olek Doba i Olek Hanusz. Ja też nie miałem z nim problemu.

Drzemię na podłodze po 15 minut. Teraz mam wygodną. Z poduszką. W zeszłym roku musiałem zadowolić się albo kokpitem albo dennikami. Muzyczka z radia leci. Noc mija. Atom płynie. Ustawiam żagle. Mam kilka pomysłów i poprawek.

O świcie widać jeszcze ołowiane niebo które pognało gdzieś na wschód. Zaraz zrobię zwrot i jak najostrzej będę starał się kierować na Duedodde ( południowo-wschodni kraniec Bornholmu z latarnią morską). Szybkie flaki i kawa na śniadanie. Przede mną dwie łódki. Płyną w tą samą stronę. Wchodzę na chwilę do środka.Sekundy. Wynurzam się na pokład. Patrzę pod fok. Jest jedna. Co jest co się stało z drugą. Były dwie, biały żagiel i bordowy. Został bordowy. Patrzę i wypatruję, jest lekka mgiełka. Słonce świeci, ale nie ma idealnej widoczności. Nic jest tylko bordowy. Wołam przez ręczną VHF na 77 kanale (regatowy kanał Poloneza). Cisza. Wołam łódkę z nazwy. Taki żagiel w Polonezie ma tylko jedna łódka. Cisza. Pytam na 77 czy ktokolwiek mnie słyszy. Od razu odzywa się Rzeszowiak, mówię o sytuacji. W tej chwili widzę łódź kołyszącą się. Bez masztu, bez żagli. Pewnie mali rybacy Duńscy. Oj coś daleko się ci Duńczycy zapędzili. Wracam. Płynę w ich kierunku. Rzeszowiak mówi przez radio, usłyszał się z chłopakami i i potwierdził, że poleciał im maszt. Zgadujemy się z Rzeszowiakiem już prawie w żartach, że oni są ciut więksi i im pomogą. Ja wracam z powrotem na stary kurs. Na Bornholm. Wiatr stały z NE. Atom w ciszy płynie po falach. Ciepło. Leżę na podłodze. Czytam książkę. Wyspa Dzieci Szczęśliwych. Genialne życie na katamaranie. Wszystko przed nami. Rozmarzam się. 



Zbliżam się do Bornholmu. Popołudnie. Telefon do domu. Gdzie kto i jak. Pytam o chłopaków. Dzwoni Janusz. Nie zapomnę tych słów.

Tomek nie żyje. Quark. Akcja ratownicza. Ściąganie łódki do Świnoujścia. Cisza. Byłem przerażony. Co my robimy. Nogi się ugięły. Wczoraj wypływaliśmy ze Świnoujścia. Przed wczoraj pomagaliśmy wodować Quarka. Polałem go piwem na chrzciny. Co my tu do cholery robimy. Był i go nie ma. Kawał chłopa. Uparty i pewny siebie. I go nie ma.

Nic tu po mnie, nie tak miało być. Przecież to takie zajebiste. Żeglowanie po morzu. Wypłynął na setce i setka została. Niby dzień się chyli ku zachodowi. Wiatr siadł. Po lewej Svaneke. No i co z tego.
Dzwonię do Janusza i Agnieszki, mówię że wycofuję się z Poloneza. Janusz proponuje odpoczynek w Nexo, racjonalnie i słusznie. Chcę być jak najszybciej w Świnoujściu. Agnieszka prosi bym komunikował się Spotem co godzinę. Pod Bornholmem był też Rafał z Wojownika. Krążymy wokół siebie i rozmawiamy o powrocie i rezygnacji z Poloneza. Trudno się bawić jak kumpel dokończył żywota. Znajdujemy się z Kubą z Mony. Chłopaki lecimy do domu. Przez radio informuję resztę zawodników, którzy płyną w pobliżu o naszej decyzji. Powinni a raczej musza wiedzieć co się stało. Już nie myślę o Polonezie lecimy do domu.
Zapada noc. Wiatr bez zmian z NE. Na początku prawie cisza. jak zapadła ciemność to i się trochę wiaterek rozkręcił. Dobrze, że ze słusznego kierunku. Wiele razy słyszałem o tym, że z Polski, z Kołobrzegu widać łunę nad Bornholmem. Tej nocy mieliśmy frajdę to zobaczyć tylko w wersji "widać Polskę". Wał chmur leżał równo nad polskimi plażami. Można trafić do domu bez mapy. Po lewej łuna Kołobrzegu, dalej Dziwnów. Na kursie Świnoujście. Lekko po prawej przed dziobem Rugia. Nieprawdopodobne. Kilka mil od Duedodde. Nad nami czyste asfaltowe niebo. Kilka chwil i znowu się rozjeżdżamy po morzu. Wiatr i fala rośnie. Kurs idealnie z wiatrem. Mila za milą. Fale zgrabnie unoszą rufę. Nie śpię całą noc. Myślę o Tomku, o morzu, o tym wszystkim. Dlaczego tak się dzieje?

Siedzę w zejściówce. Po tyłkiem bańka po wodzie 5l. Miękko. Tylko głowa wystaje nad pokład. Słucham radia. Obserwuję statki. Jeden coś długo się kręci i nie odpuszcza. Pojechał i on. Co i rusz łódka z czołówki Poloneza dogania maleńkiego Atoma. W ciszy przy pomruku fal przepływamy obok siebie. Czarne kontury z topowymi światełkami.

W ubiegłym 2014 roku brakowało mi na kursie z wiatrem, mieczy rufowych. Stabilizacji na kursie z wiatrem. A żegluga pod koniec 2016 roku przez Atlantyk to przede wszystkim jazda z wiatrem. Bez takich udogodnień na takiej motorynce trudno utrzymać stabilny kurs. Musiałem coś zrobić i zrobiłem. Tej nocy miecze rufowe idealnie się sprawdziły. Zrobiłem je jako szybrowe. Poruszają się góra-dół. Mogę regulować siłę działania, powiedzmy ich oporność. Muszą mieć odrobinę luzu w skrzyneczkach mieczowych na pawęży. Luz sprawia małe drgania. Małe drgania przy większej prędkości przeradzają się w buczenie. Na początku byłem przerażony. Wyciągnąłem miecze. Atom jeździ. Miecze w dół. Trochę mruczenia. Przyzwyczaję się. Łódka płynie równo. Fok i grot z pierwszym refem. Dnieje. Piękna noc za nami. Budzi się dzień. Piękna chwila. Fale i początek dnia. Życie toczy się dalej. Dzień po dniu.



Po południu cumuję w Świnoujściu. Tragedia na morzu dotyka wszystkich. Jest pusto i cicho. Nie mówimy o Atlantyku. Co tu dużo gadać wielu z nas jest przybitych. Minie sporo czasu po pogrzebie Tomka zanim wejdziemy do naszych setek. Każdy z nas ma poważne rozmowy w domu. Wiele spraw ma teraz inny kolor. Na pewno nie taki jak przed startem w połowie sierpnia 2015. A cholerne życie toczy się dalej.

Każdy kto wejdzie w Portugalii na Setkę musi liczyć na najgorsze. W tym roku mamy sporo czasu by przygotować nasze łupinki do Atlantyku. Szymon, Janusz a w tym roku Olek przepłynęli Atlantyk. Każdy z nich ma co opowiadać i każdemu coś się wydarzyło. Jest więcej jak pewne, że każdy nas też dostanie po tyłku i język przyschnie do gardła.

Żeglowanie w 2014 umożliwiło mi poznanie łódki. Wiele musiałem zmienić, zrobić, dokończyć. Musiałem ogarnąć wnętrze, samoster, miecze rufowe i jeszcze kilka tematów mniej lub bardziej ważnych.
Po wodowaniu Atoma wnętrze pozostawiłem zupełnie surowe. Z zarysem koi i kawałkiem sklejki jako stolik a raczej blacik pod mapy, miskę. Nie miało to zupełnie wpływu na żeglugę. A i dłuższe życie na łódce pozwoliło mi pomyśleć o jego ergonomii. Każdy z budujących robi po swojemu. Pomysł dwóch koi na burtach. Plus cholernie wygodna podłoga. Wystarczy poduszka pod głowę. Pionowe ścianki koi blokują i nie latam na boki na fali. Dodatkowo jestem cały czas wpięty w szelki. Wystarczy wstać i w kilka sekund być przy rumplu bądź przy linach. A nawet leżąc na wznak, przez zejściówkę widać po chmurach czy łódka jedzie równo. Pokrywy koi są na zawiasach i ryglowane skobelkami tak, aby nie wysypała się zawartość przy mocno głębokim przechyle. Dodatkowo zrobiłem możliwość podniesienia części podłogi (przed blatem)do poziomu koi . W ten sposób mogę zmienić pozycję leżenia na wersję " w poprzek". Głowa po nawietrznej a nogi zaparte o przeciwległą burtę. Odległość podłogi od dna ustaliłem kartonowym sokiem 1 l. Ciężkie rzeczy jak najniżej. Pod podłogą umieszczę na Atlantyk napoje.





Brakowało mi handrelingów we wnętrzu Atoma. Okrągłe kije od szczotki za 15 zł od sztuki kupione na bazarku załatwiły sprawę. Od grodzi podmasztowej do zejściówki zamontowałem je równolegle do siebie. Sprawdziły się przy przechyłach.



Do doświetlenia hundkoi i ich wentylacji zamontowałem okrągłe Holty z przeźroczystymi dekielkami, na ściankach wanny kokpitu. Jest jasno i po odkręceniu poprawia się cyrkulacja powietrza. Broniłem się jak żaba błota, okienek na burcie. Przy pomalowaniu wnętrza na biało doświetlenie nie jest, aż tak konieczne. Brakuje powietrza. Brakuje go na Bałtyku a co dopiero na ciepłej wodzie. Zamontowałem otwierane najmniejsze okienka Gebo.



Na postoju, na kotwicy można spokojnie pozwolić sobie na przeciągi. Dodatkowo na pokładzie nad kuchenką zamontowałem wentylator solarny. I tutaj był mały problem do rozwiązania. Wentylatorki z "budżetowej" półki nie są zakręcane. Większe chlupnięcie morza po pokładzie powoduje mały wodospad do środka łódki. Zaradziłem temu tak. Wykonałem dwa pierścienie ze sklejki 15 mm. Jeden o średnicy około 3 cm większy od średnicy solara. Drugi mniejszy od pierwszego, może być tej samej średnicy lub ciut mniejszy od wentylatora. Po sklejeniu krążków miałem (w przekroju) duże T. Podstawa plus solar przykręciłem do pokładu. Pod wentylatorkiem mam kancik na który uszyłem pokrowiec sznurowany od spodu. Ostre pieprznięcie wodą z wiadra nic nie zrobiło czerwonemu kapturkowi. Szczelne. Rancik przy codziennym laniu wody po pokładzie nie powoduje żadnych przecieków. Następna była w kolejności pompa zęzowa. Zamontowana na prawej burcie - w podwyższeniu, oparcia kokpitu. Obsługuję ją z kokpitu. Siedząc przy rumplu na prawej burcie. Lewa ręka steruję, a prawa ręka sprawniejsza (praworęczny) pompuje. Wiem, że sprawny żeglarz wybiera wiadro 10 l - 6 razy w ciągu minuty. Jednak mogę zamknąć szczelnie łódkę i pompować i dodatkowo sterować jak będzie ciasno na morzu.Co do zamknięcia. Od czasu kiedy dostałem rysunki Setki kombinowałem z zamknięciem jej na głucho. Tak by uzyskać szczelność. Luk odpadał. Mało miejsca. Zrobiłem pokrywę taką jak czynią to chłopcy w mini. Kawał 10 mm poliwęglanu. Pięć rączek ze sklejki. Dzięki temu rygluję z zewnątrz i od wewnątrz. Gumowe oringi zapewniają szczelność rygli. Wokół płyty nakleiłem neoprenową uszczelkę grubości 10 mm. Wszystko jest szczelne.



W październiku 2014 będąc na festiwalu filmów żeglarskich Jacht Film obejrzałem piękny film o samotnym żeglarzu płynącym dookoła świata. Zejściówkę zamykał za sobą kawałkiem folii. Przy ekstremalnej pogodzie to się nie sprawdzi lecz przy ulewie bądź normalnych bryzgach jak najbardziej. Folia tak jak do żagli windsurfingowych bądź na szprycbudy jest najlepsza. Obszyta dookoła rzepem z haczykami. Do łódki przykleiłem na stałe miękką część rzepa. Nie czepia się przy normalnym użytkowaniu jak wchodzę do łódki. Całość można zdjąć i szybko założyć extreme plexę. Normalnie foliowa sztorcklapa jest zrolowana i podwieszona pod daszkiem zejściówki. Trzecim zamknięciem jest połówka sztorckalpy ze sklejki. Sięga powyżej ławek kokpitu. Ją zakładam już normalnie. Na porządne atlantyckie chlupanie. Nie zasłonięta część otworu zejściówki daje mi trochę powietrza do środka. To tyle. Muszę tylko do tych sztywnych przywiązać długie krawaty z możliwością przywiązania w okolicach zejściówki. U Szymona wiatr sztorcklapę bardziej potrzebował i ją zabrał. Janusz sztorckapę naciągał linką gumową - działało.

A i jeszcze jedno. Siedząc w kokpicie, często sięga się do środka po coś tam. Od mapy po ręczną vhf albo coś. W 2014 wszystko starałem się rzucić na koję. A to w równym rytmie jechało na podłogę. Jak wdrapywałem się do środka po wszystkich tych skarbach (choć nie wiem jak bym się starał) łaziłem. W piętnastym roku zaopatrzyłem Atoma w fartuchy przykręcone do koi. Jeden górny róg przywiązany jest do "szczotkowych" handrelingów. Fartuchy mają grande wielkie kieszenie na wszystkie przydasię. Nic nie jeździ po koi i po podłodze.



W 2014 zaraz po starcie w Polonezie, Atom przypominał mi o swoim pokrewieństwie z motorynką. Narwanie się ślizgał. Zaparty siedziałem o pasy relingowe. W uszach słuchawki. Jazda ma Bornholm. I bęc. Szekla rozkręca się. Pas luźny. Bez równowagi lęcę do tyłu. Szekle wszystkie muszą być zaklejone taśmą. A jeśli to możliwe zamienione na linkę. Dodatkowo wzdłuż krawędzi burta kokpit zrobiłem handreling. W wannie kokpitu brakowało mi przepierzenia. Kawałka sklejki w poprzek z możliwością wyjęcia. Na dole odpływy a o góry otwory bym mógł przywiązać niesforne wiadro albo inne duperele. A i tak w tylnej część kokpitu pod rumplem i tak nie można spacerować. Dodatkowo można tam przygotować i wrzucić linę hamującą bądź dryfkotwę.


Przyszła kolej na samoster. Samoster czy autopilot jest urządzeniem, które czyni z żaglówki najdoskonalszą rzecz, którą człowiek wypuścił na wodę. Pasjonuje mnie patrzenie na łódkę, która sama płynie. Układa się na każdej fali. Uchyla się. Wspina by zaraz zjechać i tak nieskończenie. W lipcu 2015 płynąłem Procjonem do Stockholmu. Jednym halsem z Helu pod latarnię Haradskar. Na jednym ustawieniu steru. Tylko praca żaglami. Patrzyłem nie przeszkadzałem.


Samoster Atoma z 2014 okazał się niedorajdą (pożyczyłem go chłopakom ze Steel Crazy, chcą go nauczyć sterowania). Grzebałem w internecie, napisałem do dwóch jegomości. Jeden Pan produkuje samostery (chyba w Holandii) - Mister Vee. Drugi konstruuje jachty (złapałem go mailowo podczas żeglugi w północnej Kanadzie) - Fay Design. Pierwszy na stronie ma rysunki nieżyjącego już konstruktora Walt Murraya, ale i rysunki wykonawcze nowocześniejszej wersji tychże samosterów. Siłę potrzebną do poruszenia rumplem najłatwiej dostać od fletnera poruszającego się w wodzie. Gęstość wody jest dużo większa od powietrza a co za tym idzie płetwy mogą być dużo mniejsze by wykonać tę samą pracę. Zrobiłem samoster według rysunków, modyfikując nieco wymiary płetw. Atom jest lżejszy i mniejszy od łódek 8 metrowych dla których rysunki zostały stworzone. Do wykonania potrzebne są kawałki sklejki, kilka rurek (1") aluminiowych, trochę twardego drewna (teak,dąb), pręty (8 i 6) plus nakrętki z kwasówki i kawałek poliwęglanu komorowego. Zmontowałem na ogródku.





W Świnoujściu wyszedłem na Zatokę. Zamiast ostrzyć - odpadał. I na odwrót. Wróciłem do portu. Fletner wiatrowy obracam o 180 stopni. No teraz skurczybyk steruje. Przyznaję prototyp zrobiłem prymitywnie. Na kolanie. I co z tego, działa. Równiutko, patrzyłem na to i cieszyłem się jak małe dziecko. A jak słucha wiatru. Widać to ładnie na trackingu Atoma podczas Poloneza pod Bornholmem. Wiatr omiata wyspę jak woda kamień w strumieniu. Jednym ustawieniem żagli i samosteru okrążam Duedodde od południa. Jak pokazał, że działa mogę zająć się jego szczegółami.


Kilka zdań wcześniej napisałem o mieczach rufowych. W 2014 roku Atom przy zjeżdżaniu z fali kilka razy wywiózł mnie do wiatru. Ok mój błąd. Za dużo miałem grota. Żagle zamiast ciągnąć cały majdan - pchały. Jak pchały to i obracały. Powinienem mieć dużo żagla z przodu. Choć jest ale. Boczny opór można przesunąć do tyłu. Miecze. Moim zdaniem absolutnie konieczne dla większości nowoczesnych łódek. Choć i nie tylko, Heyerdahl na Kon Tiki też miał miecze bez tego trudno było sterować , miecze miał a raczej ma Trismus (miecz rufowy, centralny i dziobowy), Didi które zbudowałem do Mini też miało miecz rufowy. Następna łódka też na pewno mieć będzie miecze rufowe. Można zrobić je obrotowe lub szybrowe. Wszyscy pływaliśmy po Mazurach. Na pewno nieraz zdarzyła się sytuacja że płetwa sterowa nie była do końca opuszczona. Siły na rumplu są spore. I chcą wyrwać się z rąk. Szybrowo reguluję ich siłę działania. Płatwy mają 18 cm szerokości,90 cm długości z czego 60 cm wchodzą w wodę i 3 cm grubości. Reszta zostaje w skrzynce mieczowej. Do pawęży przymocowane są pod katem 7 stopni. Oczywiście patrząc z góry idealnie równolegle do osi łódki.


Po wypadku Radka Kowalczyka na jego miniaku, musiałem coś zrobić porządnym mocowaniem skrzynek mieczowych do pawęży i dna. Skrzynki mocowane są na osiem śrub fi 8. Do tego od środka zrobiłem laminatowy dejwud. Analogicznie do kątownika przy dolnym zawiasie steru. Ważne jest związanie tych zewnętrznych okuć z dnem na dużej powierzchni. Ster chroniony jest jeszcze przez balast. Mieczyki obrywają się od razu. Najważniejsze jest mocowanie dolne przy dnie.

By dopasować kształt laminatu do Atoma w tym zakamarku, zrobiłem tak. Miejsce wykleiłem taśmą pakową (nie przykleja się do niej żywica), położyłem 4 warstwy maty 450 z żywicą. Jak stanęła z łatwością mogłem odjąć przyszły dejwud. Już na zewnątrz dodałem jeszcze 8 warstw 450 (łącznie 12) plus kawałek laminatu wzdłuż osi wzdłużnika. Na gotowo pomalowałem topcoatem. Mocowanie przez dno na 4 śruby fi10 plus dużo, dużo K+D Wurtha. Wygląda mocarnie. Mam nadzieję, że mi dupska nie urwie jak w coś przypaskudzę. A śmieci w Morzu pływają.



Na rufie zamontowałem 60 W baterię słoneczną. Pozwoli mi świecić światło w nocy, ładować akumulatorki, używać elektroniki (AIS,GPS)....słuchać muzyki. Bateria zamontowana na wytyku zrobionym z salingu aluminiowego z przyspawaną pietą. Całość przykręcona do pawęży. Baterię przymocowałem na gumowy przegub z masztu od deski windsurfingowej. Dzięki czterem linkom baterię mogę ustawić prostopadle do słońca. Dzięki temu wykorzystam w 100 % energię ze słońca. W 2015 roku sprawdziło się na Bałtyku. Szymon miał tak samo na Puffinie, tak mocują też chłopaki z miniaków. Oczywiście na Atlantyk będę miał ze sobą mały komplet zapasowy (10W) bateria+ regulator ładowania+ mały akumulator. Tylko po to by ładować paluszki do ręcznego GPS i do czołówki. Na wszelki wypadek. Plan B.



Żagle. To one ciągną przez Morze Atoma. Musiałem zrezygnować z oryginalnej rolki fałowej na topie masztu. Grot z pełną głowicą na kursie z wiatrem wychyla się mocno na burtę i przeciera swój fał o aluminiowy kątownik. Dałem zwykły bloczek z krętlikiem. I po temacie. Obraca się z żaglem.

Reguły regat przez Atlantyk nie zezwalają mieć na łódkach szyn szotowych foka. Ok. Na szot foka można założyć kawałek linki (barber hauler) z pętlą i ściągać róg szotowy. Zamykać i otwierać żagiel z kokpitu. Można kupić za grube złotówki teflonowe kółko. A można wytoczyć z kawałka czarnego teflonu za przysłowiowe piwo. Takie samo kółko jak w sklepie a i szot ślizga się tak samo.

Jak piszę o żaglach i maszcie. Maszt musi być wypieniony i być niezatapialnym W ekstremalnej sytuacji, w momencie wywrotki powyżej 90 stopni, wypieniony maszt będzie ciągnął łódkę do góry i pomoże jej wstać. Całość wypieniłem dwuskładnikową pianką do komór wypornościowych. Maszt zalewałem z dwóch stron. Raz top. A potem od pięty. A może na odwrót. Chciałem zobaczyć jak będzie się zalewało i tak na szybko. Się cały upieprzyłem. Spodnie. Łódka. Pierdoła. Maszt wypieniłem.

Takie pomysły miałem po żeglowaniu w 2014. Starałem się wszystko zrobić choć jeszcze trochę spraw i roboty jest.

W sierpniu 2015 zapakowałem Atoma na przyczepkę i pojechałem do Świnoujścia. Na miejscu był już Piotrek Dobrowolski z Tineff. W tym roku z rodziną cieszył się z nowej łódki, leciwej lecz szybkiej. Płynie w Polonezie ze swoja córą. Staliśmy obok siebie w Y bomach. Każdy szykował swoją łódkę. Piękna atmosfera. Upał. Dłubanie. Chłopaki dzwonią czy jestem już w Świnoujściu. Kuba - Mona, Rafał-Wojownik, Leszek-Giga,Tomek-Quark. Po kolei. Wszyscy idą na wodę. Widać zmęczenie. Ostatnią chwilę. Walkę. Do późna w nocy przykręcają okucia. Wszystko na jedną kartę. Nad ranem wieszanie na wantach flag Poloneza z Czerwonym kółkiem. Gorączka. Śniadanie. O dziesiątej biorę na hol Leszka. Płyniemy na start. Jest piękna pogoda. Wszystkie Setki wypływają z mariny. Kręcimy się przy linii startowej. Zwrot za zwrotem. Ciasno. Dwunasta. Strzał. Start. Płyniemy na początku na północ w kierunku Sassnitz. Rozpływamy się.

6 komentarzy:

  1. Dzieki za kolejne inspirujące rozwiązania, i nie tylko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hello Piotr and Atom,
    Congratulations!!! you did it, very good. You had a beautiful passage, we watch all the boats every day. A fantastic challenge guys!
    Enjoy now the colorful Martinique, warm water, beaches, rumbars, ti'punchs, music! All the best.
    Cheers from Tenerife
    Bernard, with Margrit and Loic
    your yellow neighbor on the pontoon
    syreinemarguerite@yahoo.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Piotrze. Gratuluje przede wszystkim udanych regat, nie dania pokonania się Atlantykowi!

    Ciekawy jestem jak w praktyce na oceanie sprawdziły się Twoje zamknięcia zejściówki, Szczególnie ta poliwęglanu.

    Czy możesz podzielić się planami swojego samosteru dostosowanymi do Atoma, wygląda na to że jest to idealne rozwiązanie dla setki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja do klejenia różnych rzeczy używam przeważnie polipropylenowej taśmy z kauczukiem syntetycznym. W mojej ocenie jest to jedna z najlepszych taśm pakowych dostępnych w sprzedaży - https://somax.eu/260-tasmy-pakowe-i-sznurki. Dzięki temu, że zbudowana jest z wyjątkowo mocnej folii, charakteryzuje się dużą odpornością oraz siłą klejenia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Musze powiedzieć, że nawet nie wiedziałem, iż w takich miejscach stosuje się oringi gumowe https://powerrubber.com/kat/oringi-gumowe/ no ale jak widać faktycznie tam są. W sumie to log oczne, gdyż działanie wody mogłoby sprawić jej przedostawanie się do środka.

    OdpowiedzUsuń